Pamiętam chwilę, gdy zaczęłam bać się śmierci. Było to w czasie stanu wojennego, gdy nad moim rodzinnym Poznaniem latały wojskowe samoloty. Miałam 11 lat i nie rozumiałam, co się dzieje. Pomyślałam, że mogą zrzucić na nas bombę atomową, i zdałam sobie sprawę, że w każdej chwili mogę umrzeć.
Od kiedy pamiętam, byłam osobą religijną i starałam się wypełniać Boże przykazania, żeby zadowolić Boga. Chodziłam do kościoła, modliłam się, starałam się żyć według przykazań. Wierzyłam, że Bóg istnieje i chciałam z Nim być, ale miałam świadomość, że grzeszę, nie umiem żyć tak, jak chcę. Nie byłam pewna, czy moje dobre czyny przeważą złe, gdy stanę przed Bogiem. Dlatego lęk przed śmiercią mi towarzyszył, choć nie zawsze o tym myślałam.
Poza tym byłam raczej zadowolona z życia, miałam rodzinę, przyjaciół, grałam w tenisa ziemnego i dzięki temu trochę podróżowałam, dobrze się uczyłam. Ale ciągle mi czegoś brakowało, miałam tęsknotę w sercu, której nic nie zaspokajało. Pojawiała się np.: gdy patrzyłam na piękny zachód słońca i myślałam o tym, że życie mija, a ja nie wiem, jaki ma ono sens.
Na początku studiów pewna dziewczyna opowiedziała mi o zaproszeniu Jezusa do swojego życia. Mówiła o tym, że Bóg mnie kocha, ale moje grzechy utworzyły przepaść miedzy mną a Nim, której nie pokonam mimo wszelkich starań. Ale Jezus po to przyszedł na świat, żeby zapłacić karę śmierci za mnie. Zrobił to, czego ja nie mogłam dokonać – przerzucił pomost nad przepaścią i umożliwił mi bliską więź z Bogiem.
Słyszałam o tym w kościele, na lekcjach religii. Odkryciem było dla mnie, że nie wystarczy wiedza, czy przeżycia religijne. Że każdy człowiek musi podjąć świadomą decyzję, czy przyjmuje dar przebaczenia grzechów i wejdzie na most do Boga, być żyć razem z Nim, czy też nie chce tego robić, żyjąc według swojego planu. W czasie rozmowy zrozumiałam, że dotąd nie podjęłam takiej decyzji, pomimo mojej religijności i starań. Tego mi brakowało, więc w prostej modlitwie zaprosiłam Jezusa, by wszedł do mojego życia, przebaczył moje grzechy i poprowadził mnie. I On to zrobił.
Choć nie było wizji, fajerwerków, wiem, że wtedy Jezus zamieszkał we mnie. Pewne rzeczy zaczęły się zmieniać. Przestałam bać się śmierci. Zrozumiałam, że razem z darem przebaczenia dostałam życie wieczne. Nie dlatego, że na to zasłużyłam, tylko z powodu ofiary Jezusa. Skoro On zapłacił karę śmierci, która ciążyła na mnie, mam życie wieczne (mówi o tym 1 List św. Jana 5, 11-13.)
Zaczęłam rozumieć Pismo Święte i znajdować inne Boże obietnice, których Bóg dotrzymuje. Moje życie nabrało wiecznego sensu. Po tych kilku latach mogę powiedzieć, że nie jest ono usłane różami. Nadal grzeszę, czasem cierpię, mam problemy. Pracuję, mam rodzinę i troski związane z dorosłością. Jednak dzięki postępowaniu według Bożej woli, uniknęłam wielu kłopotów, które dotykają moich rówieśników. W trudnościach mogę liczyć na Boga, na Jego mądrość, Jego opiekę. W walce z codziennością, w trzymaniu się Jego wartości, pomaga mi wspólnota, w której doświadczam akceptacji i troski. Wierzę, że Bóg mnie nie opuści, dlatego patrzę w przyszłość z nadzieją dotyczącą życia na ziemi i w wieczności.
Gosia
© Ruch Chrześcijański Mt28. Wszelkie prawa zastrzeżone.